Tego dnia władca mroźnych śnieżyć i ogólnego zimna był wyjątkowo łaskawy dla mieszkańcow gór. Tylko wiatr głośno świstał odbijając się od skał. Ten fakt nieco niepokoił kobietę. Niedługo miała wyruszyć w dół po stoku a nachalny wicher mógł się okazać niebezpieczny w jej wyprawie. Nie chciała aby stało jej się coś w drodze do smoczej laguny - miejscu gdzie miał się narodzić zbawiciel. Wiedziała albowiem, że jest jej przeznaczone zadanie aby przeprowadzić go jako towarzysz, aż do momentu w którym on sam stanie się mostem pomiędzy stworzycielem a ziemią.
W gorach spowitych chłodem i ciemnością, jedna kobieta nie zniechęcona ostrym powietrzem zmierzała ku niższym piętrom wysokiego szczytu, na ktorym przebywała. Jej włosy stały się białe niczym śnieg, jakim stale były okryte a skóra została taka sama, nienaruszona, blada jak za dawnych lat. Jakoby zamrożona w przeszłości. Oczy również były skute lodem, jednak biło w nich jeszcze stare ciepło.
Szła mając na sobie jedynie szarą, zdobioną suknie i złoty szal. Jej skóra nie była wrażliwa na mróz - był on jej elementem. Zdobyła go i ujarzmiła, więc weszła w jego posiadanie. Nie było to zamierzone, lecz mieszkając w warunkach wysokogórskich - aklimatyzacja, rozrzedzone powietrze wymuszały od zwykłego człowieka aby wtopić w swoją duszę żywioł, aby z nim współpracować. Dlatego schodząc w dół kobieta nie czuła się zrażona jednorazowym podmuchem czy osuwającym się śniegiem ze skalnej półki. Była częścią tej góry i nic z jej strony nie mogłoby, jej grozić. Drogę na dół stanowił kamienisty przebieg okrążający zewnętrzną część szczytu. Szlak był nieuczęszczany - bo po co. Nikt nie miał tam żadnych interesów, ani nikt z wyższych partii, ani z niższych. Jedynie Elfy i Krasnoludy. Elfy w większych grupach zielarzy, ku poszukiwaniu kwiatów takich jak Świtników i hita avaro. Świtniki działają kojąco na choćby spuchnięte oczy, można je równie zaparzyć a hita jest używana do eliksirów. Krasnoludy przychodzą tu pojedynczo po trofea z ubitych zwierząt. Zazwyczaj jedyny hałas, jaki nawiedza górę to świst wiatru przedzierającego się przez skalne półki. Dzisiaj, jednakże cisza zostaje zmącona krokami kobiety. Pomimo, iż była to jak na razie samotna wędrówka czuła, że jest obserwowana. To dosyć normalne - jako, że szczyt nie jest nawiedzany często przez kogokolwiek, duchy zamieszkujące tutejsze miejsce gromadnie zbierają się wokół czegoś co uznają za ciekawe - czyli wszystko co się porusza.
- Gdzie zmierzasz? - usłyszała szept rozchodzący się echem.
- Idę odwiedzić siedlisko Finemów. - odparła nie zatrzymując się. Jej słowa i tak dotrą do tego, który pyta.
- Dlaczego tam? Jad słońca jest tam silny. Uważaj, możesz się nim sparzyć.
- Jad nie tknie lica, która stworzone jest by dawać ciepło. Człowiek się nie sparzy.
- Człowieczeństwa się nie wyrzekłaś, ale mogło cię opuścić. Uważaj wędrowniczko. - Głos zamilkł i było już pewnie, że więcej nie powróci.
Kobieta spojrzała na swoje dłonie. Skóra miała odcienie szarości, Nie był to naturalny kolor skóry. Ale w klatce czuła bicie serca, więc była spokojna. Przestroga tajemniczego ducha dodała jej otuchy. Nawet tu, na pustych ziemiach jest ktoś kto posłuży towarzystwem i dobrą radą. Wiedziała, że duch był po prostu ciekawy, lecz rada jaką jej dał wskazywała, że była to dobra dusza. Gdy przyjdzie czas na nią, jeśli będzie jej dane wróciłaby tu z powrotem, aby mącić wędrownym w postaci echa. Ale tak naprawdę nawet teraz nie wiadomo co ją czeka po śmierci.
- Opuszczam cię. Dziękuje za schronienie. - ukłoniła się w stronę góry i swobodnym krokiem ruszyła w stronę lasu u podnóża góry, który tętnił życiem. Nie przyjemnym było dla niej uczucie, które oplatało jej skórę. Szmat czasu spędzonego na górze wywierał na niej teraz swe piętno - uczucie ciepła było bardzo irytujące. Dlatego właśnie musi połowę drogi przebyć na pieszo i przygotować się do przejścia na teren Smoków - Finemów. Dostanie się tam jedynie drogą powietrzną, ale w osiodłaniu jakiegoś skrzydlatego stworzenia nie powinno być problemem, gdyż w drodze za opłatą może wynająć zwierze do pomocy. Na tę chwilę jednak kobieta skupi się na drodze. Łatwo stracić ją z oczu. Zwłaszcza przez chochliki. A nie może pozwolić, by ktoś urządził sobie farsę z jej misji. Pewnymi krokami dotarła do mostu przechodzącego przez rzekę. Przy brzegu widziała kąpiące się Brzeginie. Nie zwróciły większej uwagi na kobietę - bardziej interesują je osobniki płci męskiej.
- Patrzcie! Włosy ma siwe, bez koloru. Chodź ozdobimy je. Mamy małże i wodorosty.. Chodź, chodź dziewczyno - Nie odpowiedziała. Brzeginie mają tendencję, do podtapiania możliwych rywalek.
Przestąpiła most nie zwracając na zaczepki istot. Kątem oka widziała, że próbowały za nią podążyć, lecz zapewne straciły na to ochotę, gdyż nie czując obecności obcych osób powróciły do swej rybiej formy, dalej brodząc na brzegu.
Ile jeszcze takich istot spotka? Westchnęła. Różnorodność wśród gatunków jest porażająca. Wszystko to odbiega od ludzkości, ale w jakimś mniejszym lub większym stopniu się z nią wiążę. Księga odrodzenia nadal musi, że szóstego dnia Bóg stworzył człowieka jako swój ostatni wytwór. Wcześniej nie było żadnej wzmianki o istotach, które teraz chodzą po Ziemii. Nie powstały one same. Mają powód swego bytu - wszystkie są w jakimś stopniu pozornie lepsze i sprawniejsze od zwykłego człowieka. Kobieta zamierzała teraz to sprawdzić. Determinacja mocno uczepiła się jej serca. A determinacja to jest coś co może posiadać tylko istota, która nie posiada już niczego więcej.